For English version click here.
W 32 wydaniu magazynu „Artysta i sztuka” ukazał się obszerny artykuł – wywiad z Arkadiuszem Dzielawskim. Archiwalny egzemplarz jest wciąż dostępny na stronie wydawnictwa, zamówić go można klikając tutaj.
Dzięki uprzejmości Pana Tomasza Muellera oraz Pani Niny Kinitz z czasopisma „Artysta i sztuka” mamy przyjemność podzielić się z Państwem tym interesującym wywiadem. Zapraszamy do lektury.
MAGICZNE SNY O PRZEMIJANIU
Arkadiusz Dzielawski nie musi deformować rzeczywistości, aby pokazać tkwiącą w niej magię. Tajemnica sugestywności zaokrąglonych obrazów tkwi w budowaniu zaskakujących metafor, spotęgowanych efektowną grą świateł i cieni oraz oryginalnymi rozwiązaniami kompozycyjnymi. Nie bez znaczenia pozostaje także zamiłowanie do symetryczności i harmonii oraz fascynacja tradycją XVII-wiecznego malarstwa flamandzkiego. Jakie jeszcze tajemnice kryje w sobie nadrealistyczna twórczość tego częstochowskiego artysty?
TEKST: NINA KINITZ
Nina Kinitz: Twoje obrazy przypominają lustra, w których odbija się znana nam rzeczywistość, spowita aurą niesamowitości i snu. Czy tworzysz je, aby zachwycić odbiorców surrealistyczną estetyką, czy raczej zachęcić do nawiązania interakcji z bohaterami prac?
Arkadiusz Dzielawski: Chcę zaprosić widzów do dialogu. Nie bez powodu w centralnym punkcie większości moich prac znajduje się postać, która patrzy na odbiorcę, jakby chciała z nim pogadać. Przykładem jest choćby kataryniarz, który uchyla kapelusza, zupełnie jakby mówił: „chodź, zobacz, co tu się dzieje”. Poprzez twórczość staram się zapisać obraz teraźniejszości w sposób, w jaki ja ją postrzegam. Chcę zwrócić uwagę na zwykłe przedmioty – stary telefon lub czajnik, które mają swój urok. Pokazuję, że piękno może tkwić nawet w starych dłoniach lub garnku, z którego wychodzi dżdżownica. Często poruszam tematykę związaną z przemijaniem – szukam odpowiedzi na pytania: dokąd zmierzamy i co dzieje się z nami po śmierci. Lubię też dawać przedmiotom drugie życie. Zbieram dzbany, stare deski, ramy i inne przykłady dawnego rzemiosła, które bezmyślnie wyrzucono. Stają się one później elementami moich prac.
NK: Czy to właśnie przedmioty są Twoim głównym źródłem natchnienia?
AD: Inspirują mnie niespotykane rzeczy, w których tkwi ulotny urok minionych czasów. Zestawiam je ze sobą niczym dokumentalista, tworząc opowieści z nadrealistycznego świata. Kiedyś w większym stopniu inspirowała mnie sztuka innych twórców, ponieważ sam poszukiwałem jeszcze swojego języka artystycznego wyrazu. Teraz jest inaczej. Nadal jednak zachwyca mnie twórczość Dalego, fascynują mnie obrazy Józefa Mehoffera czy Jacka Malczewskiego. Gdy je widzę, czuję się oczyszczony i pełen energii do działania. Inspirują mnie także kadry z „Pachnidła”. Największym źródłem twórczej motywacji są jednak moje wnuki – wystarczy, że je odwiedzę, by poczuć, że chce mi się żyć.
NK: Malowanie i tworzenie instalacji to jednak nie jedyna sfera Twojej działalności. Jesteś też pomysłodawcą festiwalu sztuki „Realizm, a zmysły mami”.
AD: To prawda. Jestem kuratorem festiwalu sztuki nadrealistycznej w Częstochowie, w którym uczestniczą malarze, rzeźbiarze, fotograficy i ludzie teatru. Mam nadzieję, że zapisze się on na stałe w kalendarzu polskich wydarzeń kulturalnych. Nasze plany są ambitne – chcemy, aby „Realizm, a zmysły mami” stał się imprezą ogólnopolską, a może nawet międzynarodową, jeżeli uda nam się uzyskać odpowiednie wsparcie. Poza tworzeniem chcę popularyzować sztukę realizmu magicznego i prezentować jej różnorodność. Nadrealizm to przecież nie tylko obrazy i zdjęcia, ale także rzeźby, instalacje oraz działania parateatralne. W Częstochowie jest wielu artystów działających w tym nurcie, więc mamy się czym chwalić.
ZA DRZWIAMI ATELIER
W mojej pracowni stoi specjalna klatka, w której zamykam się na czas malowania. Jej konstrukcja pozwala mi utrzymywać łokcie na wysokości klatki piersiowej, odciążając kręgosłup. Nie korzystam z niej tylko podczas malowania wysokich obrazów. Na półkach stoją farby Winsor & Newton, Talens i Rembrandt oraz kilka kolorów farb produkcji chińskiej. Już z daleka widać wielki słój z terpentyną wenecką, którą samodzielnie wyrabiam. Po zmieszaniu z olejem terpentynowym wykorzystuję ją do wykonywania laserunków. Do gruntowania używam kleju kostnego. Z mediów stosuję liquid Winsora & Newtona, który pozwala mi zniwelować problem związany ze zbyt długim wysychaniem farb. Używam szerokiej gamy pędzli – od bardzo grubych aż po numer 00 – są to pędzle nylonowe i z naturalnym włosiem. W pracowni mam też narzędzia stosowane przez złotników i stare diaksy stomatologiczne – służą mi one do wycinania elementów. Samodzielnie przygotowuję ramy do obrazów, dlatego na co dzień korzystam także z frezarki, wiertarki, hebli i wyrzynarki.
Lubię pracować na dużych formatach, ponieważ silniej oddziałują na odbiorcę. Istotny jest też dla mnie kształt. Tworzenie dzieł o zaokrąglonych brzegach pozwala mi na zastosowanie rozwiązań kompozycyjnych, których nie mógłbym wprowadzić na planie prostokąta. Nietypowy kształt prac ma także wymiar symboliczny – zwraca uwagę na nieboskłon, który często przewija się w mojej twórczości. Potęguje też nastrój niesamowitości, sugerując obecność sfery sacrum i elementów nadrealistycznych. Zaokrąglenie obrazów w połączeniu z charakterystyczną kompozycją sprawia, że widz patrzy na dzieło jakby spoglądał przez okno katedry. Maluję obrazy w sposób, w jaki tworzy się witraże – niektóre detale doprowadzam do perfekcji, a w przypadku innych pozwalam sobie na swobodę malarską. Gdyby wszystkie fragmenty pracy były równie dopracowane, dzieło stałoby się nudne. W każdym obrazie staram się pozostawiać ślady pędzla, aby pokazać, że stworzył go człowiek a nie maszyna.
Kiedyś malowałem na płótnie, lecz obecnie wybieram płytę HDF. Złocenie oraz srebrzenie powierzchni jest procesem mechanicznym, który sprawia, że płótno staje się podatniejsze na uszkodzenia, dlatego przestałem na nim pracować. Proces twórczy rozpoczynam od naszkicowania pomysłu węglem, kredką lub akwarelą. Następnie za pomocą farb wodnych, tempery lub akryli wykonuję dokładniejszy rysunek ze światłocieniem. W kolejnym etapie nanoszę imprimiturę, np. w kolorze oliwkowej zieleni – dzięki niej podobrazie staje się mniej chłonne. Często pozostawiam zielenie w partiach ciała lub cieniach. Podczas malowania powracam po kilka razy do jednego elementu. Często eksperymentuję ze złoceniem lub srebrzeniem, tworzę też instalacje i obrazy, które wychodzą poza ramy. Dwuwymiarowość przestaje mi wystarczać.
Mógłbym długo pracować nad obrazem. Tym bardziej, że na każde 5 minut malowania przypada u mnie 10 minut patrzenia na pracę. Zdarzały mi się już sytuacje, w których przez 3 tygodnie od daty sprzedaży dzieła, wprowadzałem w nim poprawki. Trudno mi się rozstać z moimi pracami. W każdej z nich zostawiam dużą część siebie. Miał rację ktoś, kto kiedyś powiedział, że płacąc za obraz, kupuje się cząstkę artysty.